Michał Leontiew o sytuacji w Syrii, porozumieniach Moskwy i Waszyngtonu i perspektywach współpracy w innych spornych kwestiach.
– Amerykańskie media poinformowały o tym, że Biały Dom zgodzi się pozostawić Baszara Asada przy władzy w Syrii, ale tylko na pewien okres przejściowy. Czy to znaczy, że USA włączają wsteczny bieg, a Putin przeforsował swoją koncepcję?
– Pojawiające się wieści właśnie to oznaczają. Pozycja USA jest praktycznie uzgodniona z Moskwą. W ten sposób de facto powstaje już jakiś podział obowiązków w walce z „Państwem Islamskim”.
Amerykanie oświadczyli, że biorą pod kuratelę Kurdów, a konkretnie – chodzi o siły uzbrojonej kurdyjskiej partii demokratycznej, to [jest] północna część Syrii wzdłuż granic Turcji. Amerykanie, oczywiście, wspierają materialnie Kurdów, a politycznie opiekują się nimi i chronią ich przed Turcją. Czyli Stany Zjednoczone „naciskają” na Erdogana, żeby zaprzestał bombardowań tej części zgrupowania partii kurdyjskiej, która znajduje się na terytorium Syrii, pozwalając mu jednocześnie bombardować tych samych ludzi na terytorium Turcji (jest to wspólna przestrzeń życiowa Kurdów i są to te same oddziały tego samego zgrupowania [tejże] partii kurdyjskiej).
Erdogan nieprzypadkowo wydał bardzo twarde oświadczenie, w którym mówi o podwójnych standardach Zachodu, i o tym, że widzi on w tym próbę podzielenia terrorystów na „dobrych” i „złych”.
Teraz wydarzenia naprawdę oparły się o Turcję. Okazuje się, że gdy stanowiska Rosji i Stanów Zjednoczonych w kwestii syryjskiej zaczynają się do siebie zbliżać, Erdogan traci możliwości manewru. Ale może on szantażować Amerykanów reanimacją [koncepcji] „Tureckiego Potoku”, a nas [Rosję] – rezygnacją z „Tureckiego Potoku”.
Erdogan jest człowiekiem, który utrzymywał z Asadem bardzo dobre stosunki, nawet osobiste, rodzinne, i nie miał żadnych pretensji w stosunku do syryjskiego prezydenta. Roszczenia powstały dlatego, że omamiono go „marchewką”, a innymi słowy, po prostu „podpuszczono”, nie wypełniając [potem] ani jednej obietnicy.
Co się tyczy stosunków rosyjsko-amerykańskich, to myślę, że poziom naszego politycznego porozumienia jest o wiele wyższy, niż to wyraża się w retoryce. Obama nie może sobie pozwolić na całkowitą rezygnację z antyasadowskiej retoryki. Przecież to nie [były ze strony Amerykanów] tylko rozmowy, oni finansowali określonych ludzi. I oni nie mogą teraz ogłosić Asada akceptowalną postacią polityczną.
Dlatego Stany Zjednoczone będą w końcu dążyć do odsunięcia Asada od władzy w Syrii, chociażby dlatego, by mogły „zachować twarz”. Tak też wygląda ich stanowisko negocjacyjne: Asad jest potrzebny, bo bez niego nie można wejść w okres przejściowy, ale potem musi odejść – nie możemy z tego się wycofać i należy tu rozumieć nasze położenie.
– Okazuje się [więc], że Moskwa i Waszyngton osiągnęły pewien kompromis. Czy to oznacza, że usunięto sprzeczności i można przejść do nowego etapu współpracy?
– Nie, sprzeczności, rzecz jasna, nie zostały usunięte i nie znikną nigdy. Ale istnieje wysoki poziom porozumienia – domówiono ważną transakcję, która jest w tej chwili najwyższą formą stosunków Rosji ze Stanami Zjednoczonymi. Z Amerykanami bardzo trudno jest zrobić transakcję, ponieważ stosunki tego rodzaju oznaczają względną równość stron i kompromis z uwzględnieniem interesów obydwu stron. Dziwię się, że nasi dyplomaci wstydzą się słowa „transakcja”. Transakcja [przeprowadzona] ze światowym hegemonem, za którego Waszyngton do tej pory się uważa, to znakomite polityczne i dyplomatyczne osiągnięcie.
Tym bardziej, że transakcja w jednej sprawie otwiera możliwość spróbowania porozumienia się także w innych sprawach. Transakcja w sprawie Syrii jest również znakomitym świadectwem, że „maszyna nieprzerwanej samorozwijającej się eskalacji konfliktu”, którą Amerykanie uruchomili w Syrii i na Ukrainie, może być częściowo zatrzymana. Być może, że do tego [ostatecznie] nie dojdzie, ale taka możliwość [dzisiaj] istnieje.