Chociaż globalne media traktują wydarzenia na Większym Bliskim Wschodzie jako osobne incydenty, Thierry Meyssan interpretuje je jako kolejne ruchy na tej samej szachownicy. Postrzega on konflikty wokół Izreala jako część organicznej całości i zastanawia się, czy prezydent Trump jest w stanie osiągnąć pokój w regionie.
Bliski Wschód to region, w którym wiele różnych interesów spotyka się i wzajemnie na siebie oddziaływuje. Ruszenie jednego elementu może wywołać reakcję na drugim końcu szachownicy. Tezy Donalda Trumpa, aby zerwać ze strategią admirała Cebrowskiego i uspokoić tę szczególnie pokaleczoną strefę, wywołują jak na razie sprzeczne konsekwencje, które uniemożliwiają mu zamknięcie całej koncepcji.
Nierealne jest podejmowanie prób rozwiązywania problemów tak skomplikowanych pod względem sojuszy i wrogości w czasie, gdy każdy z bohaterów walczy o przetrwanie. Wręcz przeciwnie, musimy wszystkich zrozumieć i o nikim nie zapomnieć.
Podobnie jak jego poprzednicy, Reagan i stary Bush, prezydent Trump interweniuje w Iranie, destabilizując obóz „reformatorów” (jak się ich określa na Zachodzie) na korzyść „konserwatystów” (czyli stronników Imama Chomeiniego). Jednak ci ostatni reagują, zaznaczając punkty w Syrii, Libanie i Strefie Gazy, które z kolei destabilizują wysiłki ich sojuszników z Białego Domu w Palestynie.
Kiedy Donald Trump ogłosił wycofanie się Stanów Zjednoczonych z porozumienia JCPoA, irański prezydent Rouhani (reformator, tj. przeciwnik eksportu rewolucji antyimperialistycznej wobec sąsiadów) zareagował z jednej strony, zwracając się do Europejczyków a z drugiej, grożąc niektórym z nich, że może ujawnić ich zepsucie. Jest jednak mało prawdopodobne, aby Bruksela szanowała swój podpis. Wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że Unia Europejska będzie działać tak, jak to miało miejsce w 2012 roku, dostosowując się do żądań swojego amerykańskiego pana.
Co się tyczy Gwardii Rewolucyjnej, to zareagowała ona, przekonując swoich syryjskich sojuszników, by poprowadzili operację przeciwko wywiadowi izraelskiemu na okupowanych wzgórzach Golan, a następnie podżegając libański Hezbollah do ogłoszenia, żeoperacja ta oznacza zmianę strategii regionalnej - i wreszcie, naciskając na Hamas, aby zorganizował demonstrację na granicy między Izraelem a Gazą.
Jeśli zachodnia opinia publiczna nie zrozumiała związku między tymi trzema wydarzeniami, to Izrael doszedł do wniosku, że Gwardia Rewolucyjna jest teraz gotowa do zaatakowania go z Syrii, Libanu i strefy Gazy.
Strategia Gwardii Rewolucyjnej przyniosła owoce, ponieważ Arabowie, Persowie i Turcy jednogłośnie potępili represje wobec palestyńskich demonstrantów (ponad 60 zabitych i 1400 rannych). Liga Arabska, której kilku członków, pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej, utrzymuje bliskie acz nieoficjalne stosunki z Tel Awiwem, nagle zaczęła ponownie używać antysyjonistycznej retoryki.
Natomiast wewnątrz Iranu, Gwardia Rewolucyjna pokazała, żeporozumienie JCPoA zawarte przez szejka Hassana Rouhaniego byłoślepym zaułkiem, a tylko ich linia polityczna jest jedyną, która działała - teraz są oni skutecznie rozmieszczani w Iraku, Syrii, Libii i Strefie Gazy, a także w Jemenie, Arabii Saudyjskiej i Bahrajnie. Dlatego Donald Trump nie będzie mógł negocjować pokoju wokół Izraela bez pomocy Gwardii Rewolucyjnej.
Powinniśmy pamiętać, że w ciągu 70 lat konfliktu w Izraelu Stany Zjednoczone były tylko raz w stanie wynegocjować pokój między wszystkimi stronami. Było to w 1991 roku, po operacji «Pustynna burza». W Madrycie prezydent George Bush (ojciec) i jego radziecki odpowiednik Michaił Gorbaczew zjednoczyli Izrael, Palestyńczyków (ale nie tych reprezentowanych przez OWP), Egipt, Jordanię, Liban i Syrię.
Stary Bush wcześniej zgodził się na piśmie, aby powrócić do granic z 1967 roku, aby zagwarantować bezpieczeństwo Izraelowi, zamiast stworzyć niezależne państwo palestyńskie i uznać władzę Palestyńczyków nad Zachodnim Brzegiem i Gazą. Uważał, że możliwe jest przyjęcie tego rozwiązania, zgodnie z rezolucjami Rady Bezpieczeństwa, polegając na autorytecie swojego partnera Hafeza el-Assada. Konferencja w Madrycie zakończyła się sukcesem. Określono proces negocjacji oraz kalendarz stopniowego rozwiązywania licznych sporów. Jednak kolejne spotkania nie powiodły się, ponieważ Likud prowadził kampanię w Stanach Zjednoczonych przeciwko sekretarzowi stanu Jamesowi Bakerowi i udało mu się zapobiec reelekcji starego Busha na prezydenta. W końcu sam Izrael zawarł porozumienia z Oslo tylko z Jasserem Arafatem. Zostały one zaprojektowane w celu rozwiązania tylko problemów palestyńskich. Nigdy nie zostały zaakceptowani przez innych uczestników bliskowschodniego konfliktu, w związku z czym nigdy nie zostały wdrożone. Potem jeszcze prezydent Bill Clinton próbował przeprowadzić dwustronne negocjacje z Syrią, organizując spotkania Barak-Assad. Nie udało im się z powodu zmiany postawy Baraka, ale i tak nie byliby oni w stanie rozwiązać wszystkich problemów przy pominięciu innych stron konfliktu.
Dziś, 27 lat później sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana. Palestyńczycy są podzieleni na dwa obozy - świeckie grupy z Zachodniego Brzegu i islamistów z Gazy. Iran jest nowym uczestnikiem konfliktu, który teraz sponsoruje Hamas. No i Stany Zjednoczone, pod rządami Busha młodszego, uznały osiedla zbudowane na Zachodnim Brzegu przez Israël po 1967 r., łamiąc tym postanowienia rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Konflikty wokół Israëla nie mogą więc zostać zredukowane do kwestii palestyńskiej i nie mają nic wspólnego z waśnią (fitna) przeciwstawiającą sunnitów i szyitów.
Plan opracowany przez Jareda Kushnera ma na celu jedynie powstrzymanie rozwoju terytorialnego Izraela, a także poszanowanie prawa międzynarodowego, a tym samym powrót do granic z 1967 roku. Zakłada to, że Arabowie zaakceptują to co stanie się z ich „poprzednimi porażkami”, a to jest mało prawdopodobne.